Gdyby zdrowie dopisało... - historia Alana Alborna

  • 2024-05-17 12:09

Po całkiem udanych dla amerykańskich skoków latach osiemdziesiątych kolejna dekada okazała się wyjątkowo chudą. W XXI stulecie dyscyplina ta w USA wchodziła jednak ze sporymi nadziejami, bowiem na horyzoncie pojawiły się dwa duże talenty - Clint Jones i przede wszystkim Alan Alborn.

Musiał uciekać się do fortelu

W XX wieku jednym z najpopularniejszych programów sportowych w amerykańskiej telewizji była audycja Wide World of Sports. W jej czołówce pojawiał się fragment nieudanego skoku jugosłowiańskiego skoczka Vinko Bogataja na skoczni mamuciej w Oberstdorfie, który przewrócił się jeszcze na rozbiegu i runął w kierunku trybun. Właśnie ten moment miała przed swoimi oczami mama Alana Alborna, gdy tylko słyszała o skokach narciarskich. Wychowujący się w Anchorage na Alasce młody Alan kilkakrotnie prosił rodziców o zgodę na oddanie skoków na nartach, zawsze słyszał jednak odpowiedź odmowną. Musiał zatem uciec się do podstępu. Gdy mama przywoziła go na pobliski stok, gdzie w ramach zajęć pozalekcyjnych miał szusować na nartach, czekał tylko aż zniknie ona z horyzontu, deski zjazdowe zamieniał na skokowe i szedł na znajdującą się obok stoku skocznię. 

Na nartach jeździł od drugiego roku życia, co w jego okolicach nie jest niczym nadzwyczajnym. Regularne treningi na skoczni pomimo braku zgody ze strony rodziców zaczął, mając około dziewięciu lat. - Od dziewiątego roku życia skupiałem się wyłącznie na skokach narciarskich i tylko o nich myślałem. Popełniłem błąd, nie angażując się bardziej w inne sporty, aby zdobyć szersze umiejętności. Gdybym mógł zrobić to wszystko jeszcze raz, oddałbym się po części innym dyscyplinom, przez co na pewno rozwinąłbym się lepiej i bardziej wszechstronnie - mówi nam 43-letni były skoczek.

Olimpijska porażka

W 1998 roku w Nagano zadebiutował w igrzyskach olimpijskich podczas imprezy w Nagano. Wrócił stamtąd z dwoma miejscami w piątej dziesiątce i niezbędnym dla juniora bagażem doświadczeń. Rok później był już w stanie plasować się w czołowej trzydziestce zawodów Pucharu Świata i mistrzostw świata w Ramsau na dużej skoczni. Po raz pierwszy stanął też na podium konkursu Pucharu Kontynentalnego. Latem 2001 roku po raz pierwszy pokazał, że jest gotów walczyć ramię w ramię z czołowymi skoczkami świata. W traktowanym wtedy dużo poważniej niż dziś przez najlepszych zawodników Letnim Grand Prix zajął ósme miejsce, a podczas zawodów w Sapporo wskoczył nawet na najniższy stopień podium, wyprzedzając o ponad dwa punkty Adama Małysza. Najbliższa zima byłą olimpijską, a Alborn na drodze do Salt Lake City poczynał sobie świetnie. Zajął 6. i 4. miejsce w Engelbergu, ustanawiając przy okazji skokiem na 137 metrów rekord skoczni, 6. lokatę wyskakał sobie także na zakończenie Turnieju Czterech Skoczni w Bischofshofen.

Domowe igrzyska ukończył na 11. (K-90) i 34.(K-120) pozycji. Biorąc pod uwagę jego wcześniejsze wyniki, liczono na niespodziankę. Dla tych nielicznych amerykańskich kibiców, którzy interesowali się olimpijskimi konkursami w skokach był to spory zawód. - Oczekiwania przed zawodami w Salt Lake City były wobec mnie bardzo wysokie, co mocno mnie deprymowało - przyznaje po latach. - Kultura sportowa w Stanach Zjednoczonych skupia się wyłącznie na medalach, a nie na sportowcach i wyzwaniach, jakie stoją przed nimi. Sporty zimowe ogląda się u nas w zasadzie co cztery lata przy okazji igrzysk. Odczuwałem dużą presję związaną z oczekiwaniami, również ze strony moich trenerów, całego sztabu. To był najlepszy sezon w mojej karierze, miałem kilka wyników bliskich podium, co częściowo doprowadziło do fałszywych oczekiwań i zakłamywania rzeczywistości, że mam szansę na medal olimpijski. Byłem bardzo zaniepokojony, a igrzyska i czas po nich okazały się bardzo trudnym okresem w moim życiu. Nie byłem zadowolony ze swoich wyników. Na dobry rezultat nastawiałem się przede wszystkim przed konkursem na dużej skoczni, a ten występ wypadł po prostu fatalnie. Ogólnie rzecz biorąc miałem wobec siebie znacznie większe oczekiwania, ale zdecydowanie nie byłem przygotowany psychicznie na to wydarzenie. 

Kolana 70-letniego człowieka

Po kompletnie nieudanym sezonie 2002/03 Amerykanin podjął decyzję o zakończeniu kariery. Niekończące się problemy z kolanem powodowały, że trudno było o przyzwoite choćby wyniki na skoczni. Do rozbratu ze skocznią zachęcała go też mama, w której podejściu do skoków niewiele się zmieniło. - Alan, masz kolana 70-letniego człowieka. Musisz skończyć z uprawianiem skoków narciarskich. Kochamy cię i wspieramy w tym co robisz  w życiu, ale bardzo się martwimy u Ciebie - apelowała do zdrowego rozsądku swojego syna pani Alborn. 

Zimę 2004 roku "emerytowany" skoczek spędził w Norwegii u swojej dziewczyny. Oboje postanowili zapisać się na siłownię. Po jakimś czasie Alan ze zdumieniem odkrył, że w rzekomo ciężko uszkodzonym, wręcz zniszczonym stawie kolanowym, nie czuje już żadnego bólu. Po powrocie do ojczyzny oddał kilka testowych skoków, przy których nie doskwierały mu żadne dolegliwości. Odbył długą rozmowę z z Lukiem Bodensteinerem, dyrektorem sportowym reprezentacji USA i zdecydował, że po jednym sezonie absencji wraca do skakania. -  Sposób, w jaki odszedłem od skoków, nie satysfakcjonował mnie. Chciałem być najlepszy, kilka razy byłem naprawdę blisko tego celu, ale wówczas kolano znów zaczęło bardziej doskwierać. Możliwość skakania to prawdziwy dar i przywilej, ponieważ naprawdę niewielu ludzi może uprawiać ten sport. Myślę, że urodziłem się by skakać - argumentował wówczas powrót do wyczynowego sportu. 

"Mogłem osiągnąć fantastyczne rezultaty"

Jednak po powrocie wiodło mu się kiepsko. Do końca sezonu 2006/07, po którym to ostatecznie zakończył karierę, uciułał łącznie ledwie sześć punktów Pucharu Świata. Po drodze wypadł mu jeszcze jeden sezon, ponieważ zerwał więzadło krzyżowe. - Podobnie jak wielu sportowców, którzy odnieśli kontuzję w najważniejszym momencie kariery, nieustannie zastanawiam się, co mogłoby się zdarzyć gdybym był zdrowy.  To dla takich zawodników trudny temat, z którym muszą sobie poradzić przez resztę życia. Mogłem osiągnąć fantastyczne rezultaty. Oprócz kolana, które tak naprawdę nigdy nie wróciło do pełnej sprawności, nie bez znaczenia był również fakt, że skoki narciarskie w Stanach Zjednoczonych przestały być sportem wspieranym finansowo przez państwo. To, że obcięto fundusze dla naszego zespołu wyraźnie pomogło mi podjąć decyzję, by się zwijać. 

Alborn przez długi czas był rekordzistą swojego kraju w długości lotu. W 2002 roku oddał w Planicy skok na odległość 221,5 metra. To właśnie starty na mamutach najlepiej pamięta do dziś. -Najpiękniejsze wspomnienia z mojej kariery to oczywiście loty narciarskie. Wiele razy udało mi się polecieć na odległość ponad 200 m. Pamiętam jak podczas mojego pierwszego startu na tak ogromnej skoczni, w Oberstdorfie, powiedziałem mojemu trenerowi, że mam zamiar skoczyć na odległość ponad 200 metrów. W sztabie po prostu mnie wyśmiano, a ja skoczyłem na 210 metrów. Inne miłe wspomnienia to niesamowite konkursy w Polsce.

Trener, działacz i ojciec... dziewięciorga dzieci

Od czasu zakończenia kariery Alborn nieustannie związany jest ze skokami. - Od 2007 roku przez około 15 lat, byłem trenerem skoków narciarskich w Stanach Zjednoczonych w lokalnym klubie w Park City w stanie Utah, a także w reprezentacji narodowej kobiet - opowiada. - Miałem szczęście trenować tę drużynę  podczas igrzysk olimpijskich w Rosji i Korei. Obecnie jestem odpowiedzialny za funkcjonowanie Parku Olimpijskiego Utah w zakresie wszystkich sportów zimowych. Mam fantastyczny zespół, z którym współpracuję, który pomaga mi opiekować się całym kompleksem. Jestem bardzo szczęśliwy, że przeszedłem taką drogę, że mogłem być sportowcem, potem trenerem, a następnie człowiekiem zarządzającym obiektem sportowym. Dla mnie i całej organizacji w Utah to wspaniała rzecz, że będziemy prawdopodobnie gospodarzem Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 2034 roku. Jesteśmy w trybie przygotowań i modernizacji infrastruktury, przyspieszymy, gdy tylko otrzymamy oficjalną informację od MKOl.

Alborn doczekał się wyjątkowo licznego potomstwa. Ma ośmiu synów i jedną córkę. Najstarsze z dzieci ma 16 lat, najmłodsza, Mina, skończy niedługo dwa lata.

Czytaj też:

Spadł ze skoczni i został gwiazdą. Muhammed Ali prosił go o autograf

Najzdolniejsze dziecko amerykańskich skoków. Kariera i życie Jeffreya Hastingsa

Skakał przez słonie i z akordeonem. Karl Howelsen - showman i ryzykant 

Miał być skoczkiem, przez przypadek został... legendą futbolu amerykańskiego

Skoki narciarskie w USA - jak to się zaczęło?


Adrian Dworakowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (5836) komentarze: (15)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • Julixx05 weteran
    @Kolos

    Co jakiś czas wyskakują tacy młodzi zawodnicy z USA, którzy się wybijają i po jakimś czasie tracą formę

  • Arturion profesor
    @Kolos

    Wystarczająco dobrze, żeby przy harmonijnym rozwoju odnosić jakieś sukcesy.

  • HAZARD weteran
    @Luk

    Lepiej od Fairalla zapowiadał się Frenette, ale w taki sposób możemy zbierać zawodników przy niemal każdej kadrze outsiderów.

  • Kolos profesor
    @Arturion

    Fakt, miał Fairall ogrom pecha, bo takie upadki jak jego rzadko kończą się aż tak tragicznie.

    Ale cały jego dorobek to trzy razy punktowane w PŚ (lokaty 23,24,28) czy więc aż tak dobrze się zapowiadał?

  • Arturion profesor
    @Kolos

    "Fairall to przesada".
    Zapowiadał się bardzo dobrze. Cóż, bywa. Ciężki upadek.

  • Kolos profesor
    @Luk

    Fairall to przesada, ale Bickner miał swój czas jako świetny lotnik. On zresztą skacze nadal, niestety bardzo słabo...

  • Luk profesor
    @Kolos

    Nie zapominajmy również o Kevinie Bicknerze, który ma wyśmienity (jak na amerykańskie warunki) rekord życiowy.
    Zresztą, gdyby nie kontuzje Bicknera i Fairalla to Amerykanie obecnie by mieli niemal "dream team" - Bickner, Fairall, Belshaw, Franz...

  • Pavel profesor
    @Kolos

    Zdecydowanie więcej, całe 3 ;)

  • Kolos profesor
    @Pavel

    No był raz, ale Alborn miał dużo więcej miejsc w top 10. Latem nawet jeśli stwierdzić, że teraz jest łatwiej to żaden Amerykanin nie osiągnął tyle co oni.

  • Arturion profesor

    "Najpiękniejsze wspomnienia z mojej kariery to oczywiście loty narciarskie."
    Czemu mnie to nie dziwi? Skoczkowie chcą latać jak najdalej...

  • Pavel profesor
    @Kolos

    Akurat Belshaw się zbliżył bo był 8 ;) A co do lata to obecnie nie ma do czego się zbliżać bo to zupełnie inne lato niż 20 lat wstecz ;)

  • Kolos profesor
    @Pavel

    Fakt teraz mają Amerykanie dwójkę zdolną. I to młodą. Ale minęło 20 lat od czasów Alborna i Jonesa.

    I obawiam się, że Belshaw z Tate jeszcze długo nie zbliżą się do tych 4-6 miejsc Alborna czy letnich ich wyników z Jonesem włącznie.

  • Pavel profesor
    @Kolos

    Clinta Jonsa to w poprzednim sezonie Frantz z Belshawem zdystansowali, a ten pierwszy niewiele był gorszy od topu Alborna.

  • Kolos profesor

    W czasach gdy Alborn skakał, jego wyniki wydawały się takie sobie. Ale dziś większość amerykańskich skoczków dałaby się pokroić za takie wyniki, nawet za te drobne punkciki PŚ z końca kariery Alborna.

    A był jeszcze Clint Jones też niczego sobie zawodnik.

    Całkiem niezły duet to był.

  • Matrixun doświadczony

    Kibicowałem mu, po części ze względu na reprezentowanie egzotycznych na początku XXI wieku w skokach Stanów Zjednoczonych. Zawsze wolałem jego, niż Clinta Jonesa, z którym tworzyli fajny duet. No i ten pamiętny Engelberg 2001. Ech, do dziś czuję tę złość wspominając, że w pierwszym konkursie nie wygrał Małysz (a raczej powinien), a w drugim Alborn otarł się o podium. Warto dodać, że Włodzimierz Szaranowicz wielokrotnie o wspominał o Albornie przy okazji komentowania skoków amerykańskich zawodników, zwłaszcza w późnych latach swojej pracy, gdy już często się powtarzał. Zwykł wspominać Alana dodając jego przydomek "Airborn".

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl